niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział XV


„All i want for Christmas is You” – słowa te, były pierwszymi, które Rebbeca usłyszała 24 grudnia. Zanim otworzyła oczy, wsłuchiwała się w kolejne wersy piosenki Mariah Carrey, którą dzień wcześniej ustawiła sobie na budzik. Z uśmiechem na twarzy i kosmetyczką pod pachą powędrowała w stronę łazienki. Była w tak dobrym nastroju, że nawet dzieci przepychające się w korytarzu nie były w stanie go zepsuć. Równie cierpliwie zniosła konieczność odczekania piętnastu minut na swoją kolej w toalecie.
Podczas szybkiego prysznica, który postanowiła wziąć na dobry początek dnia, cały czas podśpiewywała świąteczne piosenki. W ciągu pół godziny zrobiła z sobą porządek i z ręcznikiem owiniętym wokół włosów, łudząco przypominającym turban, zeszła do kuchni. Na stole czekały na nią grzanki z dżemem i szklanka mleka. Obok śniadania zauważyła karteczkę, którą pewnie zostawiła jej ciotka. „Poszłam do sklepu po parę rzeczy na Wigilię. Tata jest ze mną, a dzieciaki u sąsiadki. Jeśli możesz, posprzątaj trochę w kuchni. Wrócę o 13. Całuję”. Kochana, pomyślała. Cóż, skoro jest dziewiąta, a mam 4 godziny, może pójdę się spotkać z Nickiem?
W oka mgnieniu wykonała polecenie ciotki, ubrała płaszcz i w szybkim tempie, ponieważ chciała jak najszybciej zobaczyć się z chłopakiem, a także z powodu siarczystego mrozu, który tego ranka był bardzo odczuwalny, szła przed siebie.
Zapukała do tych samych dębowych drzwi, co dnia poprzedniego, i również tym razem otworzył jej ojciec Nicka. Tego dnia był jednak bardziej pewny i bez żadnych zbytecznych słów, czy też gestów, zaprosił ją do środka. W salonie stała, przybrana już, choinka, która w świetle kominkowego ognia prezentowała się niezwykle okazale, zachwycając Rebbecę swoim stylem i gustem. Z głębi domu ‘’wyciekał’’ słodki zapach pierniczków, które pani domu najwyraźniej właśnie wyciągnęła z piekarnika.
W czasie gdy dziewczyna rozglądała się po domu, Nick zdążył już zejść na dół. Poinformował rodziców o tym, że wychodzi i słysząc aprobatę z ich strony zatrzasnął za nimi drzwi. Szli w milczeniu, trzymając się za ręce. Chłopak był w dobrym nastroju, jednak widząc zamyślenie Rebbecy wolał poczekać na jej ruch. - Gdy do ciebie szłam – zaczęła- miałam wrażenie, że... ktoś mnie obserwuje.
Spojrzał na nią troskliwie i sam nie wiedząc, co na to odpowiedzieć, po prostu dalej milczał. Z własnego doświadczenia wiedział, że niektóre rzeczy w obecności kobiet lepiej pozostawić bez komentarza. Oczywiście, mógł jej powiedzieć, że najprawdopodobniej to wszystko jej się przewidziało i pewnie, jak to płeć piękna ma w zwyczaju, przerysowuje pewne fakty, jednak wizja kłótni, w której od początku byłby na przegranej pozycji zgasiła jego pomysł w zarodku.
Dziewczyna w dalszym ciągu kontynuowała swoje wywody, a Nick, niespecjalnie tym przejęty, szedł dalej, rozkoszując się utęsknionym spacerem z ukochaną. Gdy jej emocje nieco opadły i wydawała się pokrzepiona własnymi słowami, chłopak wyzwolił jej dłoń z uścisku i stanąwszy z nią twarzą w twarz zdobył się na wyznanie.
- Rebbeco? – wymówił jej imię powoli i dokładnie, ale nie po to, by zaczęła go słuchać, lecz by spojrzała mu w oczy. Z tym miała zawsze największy problem, ponieważ, nie wiedzieć czemu, męskie oczy działały na nią jak letnie słońce. Raziły ją tak bardzo, że nie była w stanie wytrzymać w tej pozycji dłużej niż kilka sekund. Uczucie to, zauważyła, ostatnimi czasy bardzo się pogłębiło. Może to dlatego, że przez dłuższy czas nie musiała z sobą walczyć w ten sposób? Tak czy inaczej musiała się przełamać i wiedziała, że właśnie nadszedł ten moment.
- Bałem się przyznać to sam przed sobą, ale przez ten czas, gdy cię nie było, moje życie nie miało sensu. Nie miało sensu, bo … to ty nim jesteś. Już dzisiaj wiem, że nigdy nie pokocham nikogo tak mocno jak ciebie. Wiedz, że jesteś jedynym powodem dla którego żyję. Tutaj zmuszony był przerwać, ponieważ Rebbeca, nie umiejąc opanować swoich emocji, zaczęła histerycznie płakać. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to robi, ale z tak samo niewiadomych przyczyn nie potrafiła się pohamować. – Czy mógłbyś mnie odprowadzić do domu? – poprosiła po upływie jakiegoś czasu słabym, wciąż łamiącym się głosem. Nick, naturalnie, spełnił jej życzenie, choć sam był w niemałym szoku. Nie miał bowiem pojęcia, co mogła oznaczać niecodzienna reakcja dziewczyny. Czy sprawił jej przykrość? Ból? Nurtowało go to, ale ta sama intuicja co wcześniej podpowiadała, że lepiej o nic nie pytać.
Gdy już mieli się rozstać Rebbeca, co było kolejnym zdziwieniem dla Nicka, rzuciła mu się na szyję, składając masę czułych pocałunków. Miał wrażenie, jakby starała się w ten sposób zrekompensować swoje wcześniejsze zachowanie. Czuł jednak, że nie może się na nią dłużej gniewać, więc odpowiedział jej tym samym.

                                                                    ***
Zanim zaczęli świętować, ciotka miała dla wszystkich, a zwłaszcza dla Rebbecy, smutną wiadomość.
- Moi kochani – przemówiła. – Z przykrością muszę was powiadomić, że przed chwilką otrzymałam telefon od Margaret. Niestety, ze względu na złe warunki pogodowe jej lot został odwołany – spojrzała na załamaną Rebbecę, która z trudem powstrzymywała łzy, po czym szepnęła w jej stronę – przykro mi. Niestety nie był to koniec niespodzianek dzisiejszego wieczoru.  W pewnym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Pozostali członkowie rodziny zdawali się być mocno zdziwieni, jednak nie Rebbeca, dla której wraz ze słowami „został odwołany” wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Ciotka podniosła się od stołu i spokojnym krokiem udała się w kierunku drzwi. Po jej głosie nie było słychać ni nutki zdziwienia, wręcz przeciwnie – można by przypuszczać, że kobiet spodziewała się tej wizyty. – Chciałabym przedstawić wam naszego sąsiada. Bardzo uczynny z niego chłopak – przedstawiła rodzinie przybysza. – Spotkałam go w sklepie. Gdy dowiedziałam się, że Wigilię spędza samotnie, postanowiłam go zaprosić. Proszę, usiądź tutaj – powiedziała do chłopaka, usadzając go dokładnie naprzeciw Rebbecy. Choć do tej pory nie była zbyt przejęta, sama nie wiedząc czemu, podniosła wzrok. W pierwszej chwili oceniała jego gust, wzorując się na białej koszuli i eleganckiej marynarce, jednak gdy tylko z piersi owego mężczyzny wydobył się radosny okrzyk jej imienia, zaniechała tą czynność, z przerażeniem wpatrując się w jego twarz. Nie dłużej niż pół sekundy zajęło jej rozpoznanie chłopaka. Zamarła z przerażenia. To był Tom.
Kobieta zdawała się nie zauważyć zszokowanej miny siostrzenicy, sama bowiem była zaabsorbowana faktem, że Rebbeca i Tom się znają. Zaczęła zadawać masę pytań, jednak widząc, że nie są specjalnie skorzy do zwierzeń, taktownie zmieniła temat. Dziewczyna w dalszym ciągu nie mogła uwierzyć w swojego, można by rzec, pecha. Siedziała z rozdziawioną buzią, cały czas wpatrując się w Toma. Chwilami miała nawet wrażenie, że jemu to schlebia! Nie wiedziała co z sobą zrobić; jednocześnie była wściekła na ciotkę, która, choć niczego nie świadoma, zaprosiła jej byłego, a z drugiej starała się całą swoją mocą powstrzymać potok łez, który lada chwila miał wypłynąć. Jak dziś pamiętała moment, w którym ją zdradził. Nikt dotąd tak jej nie upokorzył. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Chciała o nim zapomnieć i udało jej się… niestety nie na długo.
Gdy dotarł do niej bardzo bolesny fakt łamania się opłatkiem, serce podskoczyło jej do gardła. Ostatnią rzeczą, na którą miała chęć, było składanie życzeń zdrajcy. Podłemu człowiekowi bez uczuć. Niestety, tradycja to tradycja. Odczytawszy ewangelię, wszyscy wzięli po jednym opłatku i zaczęli się łamać. Swoją kolej na składanie życzeń odwlekła jak tylko się dało. Z nadzieją błądziła wzrokiem po pokoju licząc, że ktoś jeszcze nie przełamał się z Tomem, niestety – była ostatnia. Wciągnąwszy olbrzymią ilość powietrza w płuca czekała, aż chłopak do niej podejdzie. W tym czasie trzy razy robiło jej się słabo, a raz nawet chciała zwymiotować. Gdy podszedł do niej na tyle blisko, że nie było już odwrotu, odważnie podniosła głowę, napinając wszystkie mięśnie ciała, nerwowo ściskając opłatek w dłoni. Jakimś cudem udało jej się to przeżyć. Mimo wszystko nadal była zła. Ku nieszczęściu wszystkich, a zwłaszcza Toma, nie należała do osób, które szybko wybaczają. I tym razem nie zamierzała odpuścić.
Jako pierwszy na stół wjechał barszcz z uszkami. Zamiast pomóc ciotce w obsłużeniu gości, siedziała sztywno przy stole, jakby starając się w ten sposób ukarać kobietę za zaproszenie chłopaka. Nie mogła się pogodzić, że tak znienawidzona przez nią osoba siedzi przy tym samym stole wigilijnym, symbolu pokoju i zgody. Po jej ciele przeszły ciarki.
Kolacja minęła szybciej, niż Rebbeca mogłaby się tego spodziewać. Jeszcze tylko śpiewanie kolęd i nie będę musiała dłużej na niego patrzeć, pomyślała. W ten oto sposób wszyscy zgromadzeni zaczęli śpiewać „Cichą noc”. Wysokie dźwięki wydobywające się z ust najstarszych członkiń rodu doprowadzały dziewczynę do szaleństwa, wbijając się w jej mózg z siłą wiertła. Nagle, ku zdziwieniu wszystkich, ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem nawet ciotka była zaskoczona.
Z hallu dobiegły radosne okrzyki dwóch kobiet. Rebbeca instynktownie wstała od stołu i poszła sprawdzić powód euforii ciotki. Oczy zaszły jej łzami i niewiele myśląc rzuciła się na nowoprzybyłą kobietę.
–Mówili, że nie przylecisz! – łkała z radością, wciąż nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. –Jak to możliwe, że jednak jesteś?
- Magia świąt, skarbie – odparła wysoka kobieta, przytulając do siebie mocniej zapłakaną Rebbecę.
Margaret, wysoka blondynka przypominająca hollywoodzką gwiazdę, ściągnęła z siebie równie spektakularne futro, kładąc je starannie na skórzanej kanapie. Ciotka szybko uwinęła się z przygrzaniem jej wigilijnych potraw, a gdy to uczyniła, powrócili do śpiewania kolęd. Tylko Rebbeca, nie zwracając już zupełnie uwagi na Toma, z zaciekawieniem przyglądała się spożywającej posiłek mamie. Wyglądała zupełnie jak anioł. Dziewczyna nie mogła nadziwić się jej idealnym rysom twarzy oraz pięknym niebieskim oczom. Przez ich niewinność była skłonna przypuszczać, że kobieta jest jeszcze dzieckiem. Chciała jej to powiedzieć, ale widząc znużenie w oczach matki, zaniechała swój pomysł, zastępując go czułym przytuleniem. Kobieta delikatnie się uśmiechnęła i przepraszając wszystkich wstała od stołu, tłumacząc, że źle się czuje. Rebbeca bardzo się zasmuciła, ale wiedziała, że nic nie może na to poradzić. Oddaliła złe myśli w niepamięć i wróciła do świętowania.

                                                               ***
Większość gości pojechała już do swoich domów. Przy stole zostało dosłownie kilka osób. Wród nich Tom.
Rebbeca zabrała się do zmywania po wieczerzy. Robiła to niechętnie, ale czuła, że ma dług wobec ciotki po swoim wcześniejszym zachowaniu. Stała tyłem do salonu, kompletnie nie pamiętając o obecności gości. Nic więc dziwnego, że gdy poczuła czyjść oddech na swoim karku, włosy stanęły jej dęba. Powoli się odwróciła.
- Mogę mieć do ciebie prośbę?- zapytał nieśmiało, udając niewiniątko. Czuła, że zaraz zwymiotuje.
- Czego chcesz? – wycedziła przez zęby, wcale nie zamierzając darować mu win, pomimo wyjątkowej daty.
- Proszę, porozmawiajmy- nalegał. Gdy starała się go wyminąć, by zebrać kolejne talerze, skutecznie zastąpił jej drogę. Popatrzyła na niego zabójczym wzrokiem, tym razem nie dając za wygraną.
- Może zabrzmi jak z jakiegoś kiepskiego filmu, ale ja naprawdę nie mam o czym z tobą rozmawiać. Potrzebowałam trochę czasu, żeby to sobie uświadomić, ale nie wnosisz nic do mojego życia. Tak więc wybacz, ale będę cię traktować jak powietrzę.
- Jesteś pewna? Bez powietrza nie można żyć – rzucił rozbawiony, a także usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy. No nie, pomyślała. Muszę go skutecznie spławić i to jak najszybciej.
- Jeśli myślisz, że to coś zmieni, grubo się mylisz. Nienawidzę cię za to co zrobiłeś, rozumiesz?! Nienawidzę! – W jej oczach były teraz błyskawice, gotowe w każdej chwili strzelić w natręta. Była rozwścieczona, również skłonna do łez, ale pierwsza natura zdecydowanie wzięła górę nad drugą. Chociaż była bardzo nieśmiała, teraz nie miała żadnych skrupułów. Zawsze dopinała swego.
-Wyjdź. – Nie musiała powtarzać. Tom zdawał się przyjąć do świadomości, że nic tu więcej nie wskóra. W momencie złość i histeria ustąpiły z jego twarzy, a na ich miejsce pojawiły się uprzejmość i serdeczność. Ze smutnym uśmiechem i wzrokiem w dalszym ciągu wbitym w Rebbecę podziękował za gościnę, i ubrawszy płaszcz – wyszedł.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XIV


                                                                                                                  Poniedziałek
Raczej należę do grona osób pojętnych, ale magii Świąt zrozumieć nie potrafię. Ciotka wybacza wszystkim dzieciakom, chociaż rozwalają jej dom co najmniej dwa razy dziennie, tata, zazwyczaj nudny człowiek, od prawie czterech godzin chodzi po sklepach kupując rzeczy na Wigilię. Ja z kolei obchodzę się bez telefonu i lokówki, co w moim wypadku jest nie lada wyczynem. Poza tym, co jest chyba najważniejsze, znów chodzę z Justinem. Zdaję sobie sprawę, że związki na odległość raczej nie mają przyszłości, ale kocham go tak bardzo, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Mogę tu przyjeżdżać nawet w każdy weekend jeśli będzie trzeba. Bo przecież dla zakochanych nie ma rzeczy niemożliwych…

13:02, pora wyjść z łóżka, powiedziała sobie. Rozmarzona i cała w skowronkach zeszła na dół, by pomóc w lepieniu pierogów. Jak się okazało, ciotunia doskonale poradziła sobie sama, więc wystarczyło wrzucić surowe ciasto do garnka.
Większość ostatniego dnia przed Wigilią spędziła w swoim pokoju. Nie miała ochoty na zabawianie dzieci, więc skłamała, że źle się czuje. Ciotka najwyraźniej łyknęła haczyk, bo pomimo nawału pracy przed Wieczerzą, znalazła czas, by ugotować dla niej rosół. Dziewczyna miała wyrzuty sumienia, że wciąga w tą gierkę poczciwą ciocię, jednak bardzo podniosła ją na duchu myśl, że kobieta tak się o nią troszczy.
Lubiła przyjeżdżać tu na Święta. Choć wielu krewnych niesamowicie ją drażniło, miała jakieś poczucie wspólnoty z tymi ludźmi. Być może przyczyną tego było odmienne pochodzenie jej rodziny. Tata Rebbecy był Amerykaninem, natomiast mama pochodziła z Polski. Wraz ze swoją rodziną przyjechała do Stanów w poszukiwaniu lepszego życia. Poniekąd jej się to udało, ponieważ stworzyła córce lepsze warunki, sama jednak zmuszona była wyjechać do Kanady.
Święta obchodzili podobnie jak Amerykanie, jednak na stole wigilijnym nie mogło zabraknąć pierogów czy barszczu z uszkami. Te polskie potrawy były dla Rebbecy, po śmierci babci, jedyną namiastką prawdziwej ojczyzny.

                                                   ***
Do godziny osiemnastej leżała bezczynnie na łóżku, gapiąc się bez celu w sufit. Nagle ją olśniło – miała się skontaktować z Nickiem! Wygrzebała z walizki laptopa, położyła go na starym drewnianym biurku i włączywszy komputer czekała, aż staruszek raczy się załadować. Gdy uzyskała oczekiwany efekt, wstukała hasło na maila i otworzyła wiadomość, którą otrzymała od przyjaciela. Pisał:
                                 
                                     Droga Rebbeco!
Po 7,5h lotu wreszcie dotarłem. Jestem wykończony.
Madryt jest piękny. Niestety nie ma śniegu, ale z tego co wiem, sytuacja u was wygląda podobnie. Szkoda. Święta bez śniegu tracą cały swój urok.
Już trochę odpocząłem po podróży, więc zaraz zabieram się za przygotowania do uroczystości. Mam masę pracy, a babcia nie odpuści!
Może wprowadzę cię trochę w nasze świąteczne tradycje, bo z tego co mi mówiłaś, jesteś zielona w tym temacie. A więc: wszystko zaczyna się paradą. Ubrani w stroje ludowe ludzie, wychodzą na ulice by tam tańczyć i bawić się w rytm muzyki ludowej (trąbek, bębenków, piszczałek). Wszystko kończy się w stajence. Potem rozchodzimy się do domów.
Kolacja odbywa się zawsze u najstarszego członka rodziny. Nie jest to jednak byle jaka kolacja! Rozpoczyna ją seria przystawek, które stanowią pieczone mięsa, pasztety i wędliny. Obowiązkowo na stole musi sie też znaleźć jamon - suszona szynka, oraz owoce morza. Po nich przychodzi kolej na consome, czyli hiszpański rosół. Koleje potrawy, to różne ryby, a nstępnie danie główne: pieczone prosię lub jagnię. Ostatnia pozycja wieczoru to tradycyjne ciasta drożdżowe z dużą ilością migdałów oraz owoce. Aż mi ślinka cieknie na myśl o tym!
Równie obfity jest pierwszy dzień świąt. Obowiązkowy obiad składa się z reguły z warzywnej zupy z dużą ilością różnorodnych mięs, a w niektórych regionach także z dodatkiem kiełbasy i czarnej kaszanki. Do zupy podaje się pulpety smażone w tłuszczu oraz kurczaka ze śliwkami, orzechami i koniakiem. W niektórych regionach kurczaka zastępuje indyk. Desery to oczywiście ciasta i owoce. Przez całe święta popija się delikatne hiszpańskie wino.
W Hiszpani są też niestety zwyczaje, które bardzo mi się nie podobają. Nie mamy ani choinki, ani prezentów na święta. Dzieci otrzymują podarunki dopiero na Trzech Króli. Moim zdaniem ta tradycja jest do modyfikacji, ale moje zdanie nie ma tu żadnego znaczenia.
Opisałem ci już chyba wszystko, co mogłem. Teraz kolej na ciebie! Czekam z niecierpliwością na odpowiedź ~
                                                                                                         Nick

Rebeca zaczęła się zastanawiać. Nie wydarzyło się nic ciekawego, co mogłaby mu opowiedzieć. No…może nie zupełnie… Ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że znów jest z Justinem. Miała  dziwne przeczucie, że gdyby to zrobiła, zniszczyłaby wszystko. Była w potrzasku. Może po prostu skupię się na opisie okolicy, wykombinowała. W sumie Nick nie zdradzał jej żadnych pikantnych szczegółów z życia, a jedynie przedstawiał tradycje. Nie jest tak źle, pocieszyła samą siebie i zabrała się do pisania.

                                                       Drogi Nicku!
Jest mi niezmiernie miło, że w szle świątecznych przygotować znalazłeś czas, żeby do mnie napisać. U mnie… cóż. Tak sobie. Cieszę się, że tu jestem, ponieważ zobaczę się z mamą. Reszta w sumie nie ma dla mnie większego znaczenia.
Masz rację, nie ma śniegu. Brakuje mi już białych Świąt. Zamiast tego ta beznadziejna chlapa. Można przez to wpaść w depresję, nie sądzisz?
Twoje Święta muszą być niezapomnianym przeżyciem. Ciężko mi to obiektywnie ocenić tylko na podstawie opisu, ale brzmi naprawdę rewelacyjnie! Prezentami się nie zrażaj! Jeśli chcesz, możemy sobie coś nawzajem kupić i wręczyć, gdy już wrócisz?
Przepraszam, że tak krótko piszę, ale w świetle twoich rewelacji ciężko mi je przebić moimi błahymi sprawami. Ponieważ przed jutrzejszym dniem najprawdopodobniej już się nie skontaktujemy, chciałabym ci życzyć zdrowych, wesołych i spokojnych świąt, spełnienia najskrytszych marzeń, i wszystkiego co najlepsze!
Mocno ściskam ~
                                                                                                    Rebbeca    

Zamknęła laptopa i zebrała się w sobie, by wyjść z pokoju. Zbiegła na dół, a tam cała rodzina siedziała w salonie, śpiewając wspólnie kolędy. Może te Święta nie będą wcale takie straszne, pomyślała, a następnie przyłączyła się do rodzinnego kolędowania.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział XIII


Do Świąt nie spotkała się z Nickiem. W szkole byli zbyt zabiegani, a gdy Rebbeca przypomniała sobie o przyjacielu, on wyjechał do Hiszpanii. Zasmuciło ją, że nie zdążyła się z nim pożegnać, jednak teraz nie mogła już nic na to poradzić.
W sobotę obudziła się dość wcześnie. Wstała, orzeźwiła twarz zimną wodą, spięła włosy w niechlujnego koka, założyła przyduże dresy i luźną bluzkę, po czym stanęła wyprostowana i gotowa do pracy.
Jej zapał ostygł, gdy ponownie ogarnęła wzrokiem swój pokój. Stajnia Augiasza to przy tym nic, mruknęła pod nosem. Dopiero teraz, gdy rozpoczęła się przerwa świąteczna, zauważyła w jak bardzo opłakanym stanie znajduje się jej pokój. No to co, czas zabrać się do pracy! – podwinęła rękawy i zaczęła działać. Najpierw wyrzuciła wszystkie rzeczy z biurka, starannie je sortując, potem pozbyła się połowy zalegających w szafie ciuchów. Największy problem sprawiło jej jednak…ubieranie choinki! Jej artyzm nigdy nie należał do wybitnych, ale wyczyn tych Świąt przeszedł jej najśmielsze oczekiwania.
Na początek ściągnęła sztuczne drzewko ze strychu. Odbyło się to w ten sposób, że schodząc po metalowej, ruszającej się drabince, potknęła się o jeden ze stopni i wypuszczając choinkę z rąk, z wielkim hukiem spadła na ziemię. Zirytowana, podniosła się z kamiennej posadzki, po czym, stwierdzając, że nic się jej nie stało, poszła ze zdobyczą do swojego pokoju. Zakurzone gałązki przetarła wysłużoną szmatką, po czym owinęła każdą z nich światełkami. Następnie przybrała drzewko długim łańcuchem, a potem, gdy chciała powiesić, jak na prawdziwą choinkę przystało, bańki, całe pudełko po prostu wypadło jej z rąk. Z nadzieją i strachem otworzyła kartonik, jednak już po chwili mina jej zrzedła, gdy zobaczyła, że wszystkie zawieszki się stłukły. Muszę coś wymyślić, główkowała. Usiadła skulona na krześle, obejmując rękami kolana. Uparcie walczyła ze łzami, gdy nagle doznała olśnienia. Pierniczki!
Ocierając oczy szybko zbiegła na dół, do kuchni i zabrała się do pieczenia. Mąka, jajko, przyprawa do pierniczków, miód, soda, wszystko jest! – wykrzyknęła rozradowana. Nie czekając ani chwili, wyciągnęła ze spiżarki stolnicę, wysypała na nią mąkę, kolejno dodając wszystkie składniki po czym zaczęła formować z tej kupy ciasto. Włożyła w to masę energii, ale wreszcie, po prawie dwudziestu minutach ugniatania, osiągnęła swój cel. Pozostawiła ciasto w lodówce, po czym zabrała się do końcowej fazy sprzątania – odkurzania. Szło jej to równie opornie jak ubieranie choinki, ponieważ włosy, które usilnie starała się wciągnąć odkurzaczem, w dalszym ciągu zostawały na szczoteczce, zlepiając się w kłębki, co wcale nie ułatwiało jej zadania, jednak i z tym sobie wkrótce poradziła. Zadowolona z efektów pracy wróciła do kuchni. Wyciągnąwszy z lodówki gotowe do pieczenia ciasto, ponownie umieściła je na stolnicy, tym razem podsypując od czasu do czasu mąką, by owe się nie przyklejało. Rozwałkowała je, a następnie przeszła do ulubionej czynności – wycinania wzroków. Naciskając foremką w kształcie gwiazdki na ciasto, znów przypomniała sobie chwile spędzone z mamą. Tym razem piekły razem właśnie pierniczki, a kobieta chwaliła małą Rebbecę za dobrze wykonane zadanie. Na to wspomnienie mimowolnie się uśmiechnęła, a jej oczy zaświeciły się od łez jak świeczki. Otrząsnąwszy się, wzięła głęboki oddech i wróciła do przerwanej czynności. Szło jej to jakość sprawniej i szybciej, zapewne pokrzepiona myślą, że wkrótce zobaczy się z mamą.
Surowe pierniczki ułożyła równo w brytfance, a następnie włożyła je do piekarnika. Posprzątała po sobie w kuchni i z niecierpliwością czekała na efekty wielogodzinnej pracy.
Rumiane i gorące wyciągnęła z piekarnika, po czym, gdy tylko przestygły, nawlekła je na sznureczki i podekscytowana wyniosła na górę. Powiesiła wszystkie pierniczki na choince i oddaliła się nieco, by ocenić ogólny wygląd drzewka. Gdy to uczyniła, z jej piersi wydobył się krótki okrzyk zachwytu, a w głowie pojawiła się myśl – „może nie jesteś taka beznadziejna, Rebbeca?”.

                                                              ***
Po przystrojeniu drzewka zrobiła sobie krótką przerwę, żeby coś zjeść. Jej tata, jak zwykle, pracował, więc musiała sobie radzić sama. Obiad był skromny, ale wystarczająco obfity dla dziewczyny.
Skończywszy posiłek, z powrotem wyszła na górę. Ponieważ się ściemniło, włączyła lampkę nocną i otworzywszy szafkę, zaczęła się pakować. Duża, materiałowa walizka na kółkach, nieużywana od czasu przeprowadzki, znów zaczęła się napełniać po brzegi. Choć jechali na zaledwie kilka dni, Rebbeca nie mogła się obejść bez tak koniecznych rzeczy jak suszarka, czy lokówka. Spakowała kilka ciepłych swetrów, grube rajstopy, a także swoje ulubione, ocieplane kapcie. Na sam wierzch upchnęła swojego laptopa, po czym zasunąwszy walizkę, opadła zmęczona na łóżko.

                                                               ***
6:30 zadzwonił budzik. 22 grudnia, niedziela, 2 dni do świąt. Rebbeca, niezwykle ospała, zwlokła się z łóżka w żółwim tempie. Pierwszą rzeczą, na którą zupełnie przytomnie spojrzała tego ranka, była ubierana dzień wcześniej przez nią choinka. Wywołało to na jej twarzy uśmiech i w znacznie lepszym humorze powędrowała do łazienki. Była zdeterminowana, by doprowadzić się do użytku, jednak świadomość, że im szybciej to zrobi, tym prędzej wyjedzie z domu spowalniała jej ruchy.
Trzeźwa, świeża i gotowa na wszystko, zeszła na dół, znosząc przy okazji walizkę. Na stole w kuchni, ku jej rozczarowaniu, czekała jedynie karteczka - „przepraszam, ale muszę załatwić jeszcze kilka ważnych spraw”. Jak zwykle, pomyślała i zabrała się za przygotowywanie śniadania. Tego dnia nie była szczególnie głodna, więc na siłę wepchała w siebie dwie grzanki z serem, całość popiła gorącą herbatą z cytryną i w neutralnym humorze powędrowała przed telewizor. Tam, oczywiście, czekały na nią reklamy, począwszy od świątecznych spotów reklamowych sklepów z elektroniką, skończywszy na promocji coca coli. Spędziła tak prawie piętnaście minut (a reklamy wciąż trwały!), gdy  nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Dziewczyna bardzo się wystraszyła, w reakcji aż podskoczyła w fotelu, jednak gdy we framudze ujrzała tatę, z całą masą zakupów, nie miała serca się na niego gniewać. Szybko do niego podbiegła, ujmując mu trochę ciężaru, na co on, w geście podziękowania, uśmiechnął się i puścił oko. Już chciała rozpakować zakupy, lecz ojciec powstrzymał ją w ostatniej chwili.
-To są prezenty pod choinkę -uściślił.
Rebbeca włóczyła się po domu od prawie dwóch godzin, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Cały czas czekała na tatę, który bez przerwy donosił coś do samochodu, zapewniając, że jest to niezbędne. Dziewczyna była zniecierpliwiona. Z jednej strony panicznie bała się wrócić do domu, a z drugiej tak bardzo tęskniła za rodziną, że żadne uprzedzenia nie miały dla niej znaczenia.
-Jedziemy – zakomendował wreszcie ojciec. Posłusznie wsiadła do samochodu, zajmując miejsce pasażera. Słuchawki na uszach, a w nich ulubiona muzyka dodają koloru szarości dnia codziennego, zauważyła. Przez większość czasu pochłonięta była obserwowaniem życia codziennego ludzi przygotowujących się do świąt. Od czasu do czasu zerkała jednak na tatę, który pochłonięty rytmami piosenek swojej młodości oraz skupiony na drodze, nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Oparta głową o szybę, ukołysana Sonatą Książycową Beethoven’a w pewnym momencie odpłynęła.

                                                      ***
Obudziła się dopiero, gdy byli na miejscu. Nie miała pojęcia, jakim cudem przespała prawie dwie godziny, nie budząc się przy tym ani raz, ale cieszył ją taki obrót sprawy. Otworzyła drzwi samochodu, nieco niezdarnym ruchem wyszła na zewnątrz i stanąwszy na gruncie obydwiema nogami rozejrzała się dookoła. Ciotka mieszkała w przyjemnej okolicy, gdzie słońce nigdy nie miało trudności dostępu, ze względu na niemalże zerową ilość drzew. Dom był przybrany z gustem i smakiem, czym sama właścicielka mogła się poszczycić.
Drzwi otworzył im jeden z kuzynów Rebbecy, Jayden. Był to niewysoki chłopiec w okrągłych okularach. W rodzinie był znany głównie z wysokich wyników w nauce, jednak Rebbeca nie darzyła go sympatią. Wydawał jej się sztuczny i nienaturalny. Jego rude włosy, zawsze idealnie przylizane, w drażniący sposób kontrastowały z jego zielonymi oczami. –Wujku, Rebbeco, jak miło was widzieć – przywitał ich z przesadzoną grzecznością. Następnie, gdy w przedpokoju zostawili płaszcze i ściągnęli ubrudzone buty, zaprowadził ich do serca domu, w którym gospodyni właśnie pichciła przysmaki dla całej rodziny.
Ciotka Rebbecy była wysoką, ale tęższą kobietą z „dwoma podbródkami”. Miała kasztanowe włosy, nienagannie upięte w koka. Nawet w kuchni miała na sobie elegancką turkusową bluzkę oraz szarą spódnicę w kratkę. Do bluzki przypięta była świąteczna brożka, a ciotka chlubiła się ich pokaźną kolekcją. Gdy tylko ich ujrzała, natychmiast porzuciła wykonywaną dotąd czynność i rzuciła się, by przywitać gości. W pierwszej kolejności uściskała szwagra, który nieco skrępowany poklepał bezobciachową kobietę po plecach i wybełkotał, że miło znów ją widzieć. Na widok Rebbecy o mało się nie rozpłakała. Tuląc ją do siebie mówiła raz po raz, że czas szybko leci i nie może uwierzyć że jest już taką pannicą. Po pięciominutowym uścisku usta dziewczyny wypełniał gorzkawy aromat perfumów, których ciotunia używała bez pamięci. Uwolniwszy się z jej ramion, zapytała nieśmiało, czy ma może jakieś wieści od mamy. Krewna przecząco pokiwała głową, obserwując jednocześnie zasmucenie Rebbecy wywołane jej odpowiedzią.
-No cóż, może pomogę ci w kuchni? – zaoferowała. – Jeszcze całkiem nie wyszłam z wprawy.
- Z chęcią przyjmę twoją propozycję. Na moje dzieci – tu wskazała na bawiące się w salonie bliźniaczki Abigail i Olivię – niestety nie mogę liczyć. Mam nadzieję, że jak podrosną będą bardziej rozgarnięte. Puki co, trudność sprawia im pościelenie łóżka.
- Nie przejmuj się, mają jeszcze czas. Jak na sześciolatki naprawdę nie jest tak źle – tu przerwała, ponieważ w salonie rozległ się okropny huk. Obydwie z ciotką pędem pobiegły do miejsca zabawy dziewczynek. Na podłodze leżał stłuczony porcelanowy czajniczek. Co najdziwniejsze, bo siostrach nie było śladu. Ciotka, widząc co się stało, starała się opanować za wszelką cenę. Całkiem jej się to udało; spokojnie zawołała dziewczynki, które posłusznie przyszły do pokoju, cały czas mając spuszczoną głowę.
-Abigail, czy to ty? – zapytała pierwszą z bliźniaczek. Mała powoli podniosła wzrok z dywanu. Niepewnie spojrzała na mamę, której twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
-Mamusiu, bo… to wszystko wina Olivii! – wykrzyknęła, całą winę zwalając na bliźniaczkę.
-Nieprawda!- obruszyła się druga z sióstr, podając całkowicie odwrotną wersję zdarzeń.
-Dość tego! – przekrzyczała je spokojna zawsze ciotka, której nerwy najwyraźniej puściły. –Nie gniewam się, że stłukłyście czajniczek, chociaż był on wykonany specjalnie dla mnie. Jestem na was zła, że mnie okłamujecie i nie chcecie się przyznać do winy. Idźcie do siebie do pokoju i przemyślcie swoje zachowanie – wydała polecenie. Dziewczynki zareagowały na zachowanie mamy wybuchem płaczu. Zrozpaczone zaczęły ją przepraszać, mówiąc, że to jednak jej wina, a nie siostry, ale ciotka z kamienną twarzą wróciła do kuchni i nie słuchała tłumaczeń. Zabrała się z powrotem do gotowania, a bliźniaczki, widząc, że nic nie wskórają, zrezygnowane udały się do swojego pokoju.
-Mam z nimi siedem światów – wyznała ciotka, kręcąc głową na samą myśl o wyczynach dzieci. –Bez przerwy coś psują, niszczą. Oczywiście, że im wybaczam, bo co mam zrobić, kocham je. Ale czasem już mi brakuje sił do tego wszystkiego.
Rebbeca siedziała zamyślona, wsłuchując się w słowa ciotki. Gdy mówiła o wybaczaniu, coś jakby się w niej poruszyło. –Ciociu muszę coś załatwić, wrócę przed zmierzchem –zapewniła zdziwioną kobietę.
Pośpiesznie zarzucając płaszcz, wybiegła z domu. Długo szła ulicą, podziwiając uroki obrzeży miasteczka tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Po godzinnym marszu trafiła pod właściwy adres. Delikatnie zapukała, a że nikt nie odpowiadał, spróbowała ponownie, tym razem nieco mocniej. Otworzył jej wysoki mężczyzna z czarnymi włosami o przyjemnych rysach twarzy. – Czy mogę ci w czymś pomóc?- spytał uprzejmie. –Przyszłam do Justina – mężczyzna zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, po czym zaprosił do środka. –Idź na górę, jest w swoim pokoju. To pierwsze drzwi po prawej – oznajmił. Wychodząc po drewnianych schodach cała trzęsła się z mieszaniny zimna i nerwów. Stanąwszy przed drzwiami już chciała się wycofać, lecz one same się przed nią otworzyły. Zobaczyła Justina, który zdawał się niedowierzać, że widzi właśnie ją. Wstał ze skórzanej kanapy, podszedł do niej i nic nie mówiąc przytulił ją do siebie. Po chwili usłyszała ciche „przepraszam” i przez dziesięć minut zupełnie milczeli, trwając w czułym uścisku.